Wszyscy
coache, trenerzy, filozofowie czy przewodnicy duchowni, każdy mędrzec,
naukowiec lub uczony, wszyscy starają się dojść do prawdziwego znaczenia
naszego życia. Są jednak osoby, które bez względu na wiek, ich wszystkich biją
na głowę swoją życiową mądrością ludzie, którzy stoją twarzą w twarz ze
śmiercią, patrząc jej w oczy z wyprostowaną postawą.
O tym,
że ludzie nie robią w życiu tego, co tak naprawdę chcą, wiedzieli już Budda,
Epiktet, czy Nietzsche. Jednak trafiły do mnie tak naprawdę dopiero w momencie,
gdy przeczytałem o nich w artykule Bronnie Ware zatytułowanym „Top 5 Regrets of
the Dying” – czyli 5 największych żalów śmierci. Przez kilka lat odwiedzała ona
ludzi, odesłanych z hospicjów do domu, by tam mogli w spokoju umrzeć. Pytała
ich o rzeczy, których w życiu żałują. Słuchała z uwagą, po czym podzieliła się
z czytelnikami najczęściej powtarzającymi się wnioskami.
„Żałuję,
że nie miałem odwagi żyć tak, jak chciałem”. Dla mnie, było to stwierdzenie
wręcz abstrakcyjne. Jak to nie żyli tak, jak chcieli? To kto nimi kierował?
Przecież cały czas twardo upieram się przy twierdzeniu, że to my kształtujemy
własne życie i możemy wszystko, cokolwiek zapragniemy, jeśli tylko będziemy do
tego dążyć. Moje wątpliwości jednak zaczęły się pojawiać, gdy przypomniałem sobie
o tym, w kontekście chociażby ekonomii. Jednym z podstawowych założeń
makroekonomii jest świadomy wybór konsumenta, co już na pierwszych mój Profesor
nazwał założeniem co najmniej utopijnym. Rzeczywiście. Skoro w sklepie nie mamy
szans wybierania świadomie, dlaczego w codziennych życiowych wyborach nie ma
być tak samo? Zacznijmy od wyboru liceum, potem studiów, następnie pracy. Jak
dużym naciskom ulegają osoby, które podejmują te wybory, nie mając jeszcze
wykształconych odpowiednich mechanizmów obrony przed wpływami najbliższego
otoczenia? Są to przecież wybory, które potem kształtują nasze życie! A
największy wpływ na ten wybór ma otoczenie, rodzina, gazeta, która wypuściła
sondaż „naj” na podstawie własnych opinii. Jak dużo takich wyborów w życiu
podejmujemy? Czy naprawdę przekonamy się o tym dopiero chwilę przed śmiercią?
Drugim
żalem, który zauważyłem już jakiś czas temu jest nieumiejętność pokazywania
uczuć. „Żałuję, że bałem się mówić, co czuję”. Większość osób, skojarzy to
pewnie z tym, że nie powiedział swojemu szefowi kilku dosadnych słów, które
chodziły mu po głowie, albo udawał, że kogoś lubi, tak naprawdę marząc, by
zakrztusił się pitym właśnie drinkiem. Nie o to chodzi. Negatywnych uczuć mamy
chyba aż nadmiar, wyrażamy złość, krzyczymy na siebie (prędzej czy później),
mówimy o tym, jak ktoś nas zawiódł, a ile razy zdarzyło się Wam powiedzieć
komuś, że go podziwiacie? Każdy ma przecież kogoś. Do dzisiaj pamiętam jak
swojemu wujkowi, którego zawsze podziwiałem powiedziałem, przy okazji życzeń świątecznych:
„Zostań taki jaki jesteś. Chciałbym być taki jak Ty i mieć życie, podobne do
Twojego”. To był jedyny raz, kiedy widziałem, jak łzy napływają mu do oczu. Dlaczego
tak ciężko przechodzi nam przez gardło „jesteś bardzo fajny, lubię Cię”, czy
„naprawdę mi tym zaimponowałeś”. Odpowiedź jest tak naprawdę oczywista.
Wmawiają nam, że to oznaka słabości, bo przyznajemy się, że ktoś jest od nas
lepszy. A przecież to oczywiste. Nikt nie jest najlepszy we wszystkim, więc
jeśli rzeczywiście ktoś budzi w nas pozytywne emocje – powiedz o tym! Ciebie to
nic nie kosztuje, a komuś może pomóc wyjść z „doła”, dać siłę na cały następny
dzień lub też on dzięki temu, powie coś miłego kolejnej osobie, a ta kolejnej…
i od nas zacznie się łańcuch pozytywnej energii. A ona zawsze wraca.
Pozostawiam
Wam to do przemyślenia, bo każdy powinien w tej kwestii spróbować obiektywnie
spojrzeć na samego siebie i swoje zachowania, historię. Naprawdę, czasem warto
zastanowić się, co zrobilibyśmy dzisiaj, gdyby nie było jutra. Bo przecież może
nie być. A we wtorek, przejdziemy do kolejnych żalów. Chyba, że wtorku nie
będzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz