piątek, 25 października 2013

CV zwierciadłem duszy? :)



                Jestem człowiekiem od zawsze wyznającym zasadę równowagi, dlatego po poważnych wywodach na temat życia i śmierci, nadszedł czas na odrobinę uczącego humoru. Mam tu na myśli przegląd najciekawszych, najśmieszniejszych albo najlepszych CV. 

                Zacznijmy od tego, czego nie robić. Idealnym przykładem jest tutaj zdjęcie. Ważne jest, aby CV przykuło oko, przyciągnęło uwagę potencjalnego pracodawcy, ale trzeba z tym uważać. Bardzo cenione jest posiadanie pasji, ale nie można z tym przesadzać. Przykładem może być „rycerz walczący o pracę, doświadczony w wielu bojach” i jego zdjęcie.


                Czym innym jest kreatywne pokazywanie swoich zalet. Często spotykam się z CV kobiet powracających po przerwie do pracy. Tzw. „matki na cały etat” uważają, że nie mają się czym pochwalić. Nic bardziej błędnego! Oto cytat znaleziony w jednym z takich CV. Można?

„matka, żona i kochanka....ewentualnie kura domowa.... Zakres obowiązków: budzik, kucharka, kelnerka, gosposia,  sprzątaczka, praczka,  organizatorka przyjęć, dekoratorka wnętrz, radca, stylistka, przyjaciel, pogotowie, psycholog, korepetytor,  bez zwolnień i urlopów :)"

                Dużo osób mam wrażenie także zapomina o tym, że pracodawca musi przejrzeć co najmniej kilkadziesiąt, a nie rzadko kilkaset aplikacji potencjalnych Kandydatów. Gdy jesteśmy młodzi, zabiegamy często, by CV było wyczerpujące, wpisujemy tam co się tylko da, ale z biegiem czasu zaczynamy swoje doświadczenie czy opisy sortować na te mile widziane i te trochę mniej istotne. Trzeba jednak pamiętać o umiarze. 2 stronnicowe CV to unikatowy rozmiar – widać, że jest się czym pochwalić, ale też nie zniechęca długością. Nie każdy o tym jednak wie, co widać. Najdłuższe CV jakie widziałem, a podejrzewam, że jeszcze trochę przede mną, to CV na 37 stron, pisanych czcionką rozmiaru 11. Zawierało wszystko, co można sobie wyobrazić, od podziękowań swoim wszystkim partnerkom, przez cytaty filozoficzne, 10 różnych zgód i oświadczeń, po wiersze Wiesławy Szymborskiej, do twórczości której ma stosunek „w pewnych punktach (…) zgoła ambiwalentny”. 

                Uważajcie też z kolorami. Można nimi zwrócić uwagę na najważniejsze rzeczy, jednak trzeba pamiętać, by były one stonowane i nie przesadzone. Jak myślicie, co może czuć czytając dziesiątki tak pstrokatych CV? Przede wszystkim zawrót głowy od kolorów :)


                Fajnie jest się pokazać w CV, być oryginalnym, ale uważajmy na to. Im bardziej zauważalne CV tym więcej kontrowersji wzbudza. Trzeba też pamiętać, że w zależności od stanowiska CV może być odbierane lepiej lub gorzej, powyższy ostatni przykład może i mógłby zdać egzamin w przypadku aplikacji do agencji reklamowej, ale na Dyrektora oddziału banku raczej nie byłoby brane pod uwagę :)

wtorek, 22 października 2013

Cenię Cię życie, dzięki łasce śmierci część 2.


                Po krótkiej przerwie czas na trzy pozostałe żale, na które musimy uważać. Żyć tak, aby niczego nie żałować. To zawsze był mój cel i cokolwiek się nie działo, starałem sobie tłumaczyć, że tak powinno być. Bo cokolwiek złego się nie działo, doprowadziło mnie to do miejsca w którym teraz jestem, więc było warto i to była jedyna do tego miejsca droga.

                Zdarzało się Wam siedzieć po godzinach w pracy? Wracając do domu, dalej zabierać się za pracę zaniedbując codzienne obowiązki, czy choćby czas, który powinien każdy z nas poświęcić dla siebie? Jeśli tak to należycie do sporej grupy osób. Stąd kolejne, często spotykane stwierdzenie, które znalazło się w artykule Bronnie Ware. „Żałuję, że pracowałem zbyt ciężko”. Największym smutkiem jest fakt, że ludzie coraz częściej nie uważają tego za nic złego. Wręcz przeciwnie. Mówią o tym z dumą. „Pracuję od rana do wieczora”, wobec rosnącego bezrobocia, stało się to powodem do dumy. Osobiście jestem zwolennikiem stwierdzenia, które usłyszałem oglądając telewizję: „Człowiek nie żyje po to, by pracować, ale pracuje po to, aby żyć”. To kwintesencja zdrowych celów. Wiadomo, że bez pracy, dobrej i dobrze płatnej, nie można wyjechać na wakacje, nie można zapewnić dzieciom spokojnego życia. Jednak trzeba pamiętać, że to jest naszym celem, a praca, to jedynie środek do celu. Od jednego z najlepszych trenerów w Polsce, a śmiem twierdzić, że i na świecie, usłyszałem kiedyś w odpowiedzi na pytanie, dlaczego jego stawka za dzień szkolenia ma tak wysoką stawkę, niezależnie praktycznie od tematu, którego dotyczy szkolenie. Odpowiedź mną wstrząsnęła. „Większość ludzi uważa, że płaci mi za wiedzę, za jej przekazanie, a tak naprawdę, płacą mi za to, że w tym czasie będę siedział z nimi, a nie kochał się z żoną, ani podróżował po świecie, niezależnie od tego, czego ode mnie chcą”.

                Z tym często wiąże się kolejne pożałowanie, bo nie mając czasu na życie osobiste, nie mamy także czasu na przyjaciół czy znajomych. „Żałuję, że nie dbałem o przyjaźń”. Zaważyłem, że w dzisiejszych czasach najtrwalszą przyjaźnią jest ta z osobą z naszej pracy. Bo możemy poświęcić danej osobie trochę więcej czasu, bo zawsze gdzieś znajdziemy chociaż 5-10 minut w przerwie. Dlaczego jednak rezygnować z przyjaźni zawartych jeszcze w liceum, czy na studiach? Przecież nie trzeba spotykać się codziennie, a nawet mogę śmiało powiedzieć że i co miesiąc. Jedna z najbliższych mi osób w życiu jest obywatelem świata, często podróżuje, obecnie wyjeżdża na 9 miesięcy do Brazylii, często wyjeżdża do Francji czy podróżuje po Polsce, więc kontakt z nią mam niesamowicie ograniczony. Co z tego? Zawsze gdy coś się stanie, możemy na siebie liczyć. Po kilku miesiącach nieobecności spotykamy się i rozmawiamy, jakbyśmy nie widzieli się od wczoraj. Bo ta przyjaźń pielęgnowana jest od lat, nie tym, że jesteśmy zawsze przy sobie, ale tym, że jesteśmy zawsze dla siebie. Nie wyobrażam sobie życia bez takiej relacji.
 
                W ten sposób doszliśmy logicznie do trzeciego, znów powiązanego wniosku, który wysnuły osoby odwiedzane przez Bronnie. „Żałuję, że nie dbałem o swoje szczęście”. Nie chodzi tu o „pogoń za szczęściem”, bo sprowadza się to głównie do zaspokojenia materialnych potrzeb, które wmawiają nam, że przynoszą zadowolenie i satysfakcję z życia. Przecież gdyby tak było, każdy bogaty człowiek byłby szczęśliwy, a mijając ludzi na ulicy czy w tramwaju widzielibyśmy samych nieszczęśników. Tak przecież nie jest. Szczęście jest w nas, trzeba tylko o nie dbać. Szanować rodzinę, przyjaciół, a także siebie i swój czas. Czasem trzeba powiedzieć pas i poświęcić codzienną pogoń za pieniędzmi, bo trwałego szczęścia nie możemy kupić. Możemy je zdobyć, dając innym siebie, bo wtedy dostaniemy coś bezcennego. Związek między ludźmi, wdzięczność. To uczucie, w którym widzę szczęście w oczach innej osoby i zdaję sobie sprawę, że w dużej mierze to ja jestem sprawcą tego szczęścia, to coś niesamowitego i nie do opisania. Kto doświadczył, ten wie, a kto nie… może warto spróbować?


środa, 16 października 2013

Twarzą w twarz, z tym, czego brakuje.



                Ostatni wpis zakończyłem słowami „chyba, że wtorku nie będzie?”. Słyszeliście kiedyś o samospełniających się życzeniach? Jak na ironię losu, rzeczywiście wiele nie brakowało, by wtorku nie było. A nie było i tak wpisu. Więc dzisiaj, mimo zapowiedzi, nie będę kontynuował piątkowego wątku. Zrobię to w ten piątek. Dzisiaj trochę o tym, jak naprawdę życie potrafi dać nam do myślenia.

                Słowem wstępu, pracując głównie za biurkiem i przy komputerze, dbam o formę (bo przecież w zdrowym ciele – zdrowy duch) dojeżdżając do pracy na rowerze. Dodatkową zachętą są liczne ścieżki rowerowe, dzięki którym jest to łatwe, proste i przyjemnie, a przynajmniej mam zagwarantowaną codziennie odpowiednią porcję ruchu. W dniu wczorajszym jednak nie do końca było to łatwe i przyjemne. Jadąc po jednej ze ścieżek rowerowych, zostałem potrącony przez samochód. Wyglądało dosyć poważnie, ale na szczęście skończyło się głównie na poturbowaniu roweru, a nie moich kości. 

                Niemniej, ostatni artykuł o żalach w obliczu śmierci, nabrał dla mnie bardzo dosłownego bliskiego znaczenia w obliczu takich okoliczności. Mogłem przecież nawet nie zdążyć czegokolwiek pożałować. Korzystając z wczorajszego dnia, postanowiłem więc zastanowić się, czy oprócz tych 5 największych i najczęstszych żali, mam jakieś inne? Lubię swoją pracę, więc jej nie żałuje i poświęcam tyle czasu ile uważam za słuszne. Zawsze mówię, co czuję – zarówno negatywnie i pozytywnie. Zacząłem więc szukać dalej.

                Jedną z pierwszych myśli w mojej głowie znów była rodzina. Czy zrobiłem dla niej tam wszystko, co byłem w stanie. Na pewno się starałem i robiłem wszystko co w mojej mocy. Drugą myślą była praca i szeroko rozumiany sukces zawodowy. Czy go osiągnąłem? Czy jestem zadowolony z miejsca w którym teraz się znajduje? Na ten moment tak. Nie chcę się w tym miejscu jeszcze zatrzymać, ale uważam, że jestem w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, a moje tempo powinno się utrzymać. Jednak czuję cały czas, że coś pomijam.

                Wtedy zdałem sobie sprawę, że brakuje mi jeszcze jednego istotnego w moim życiu elementu. Nie najistotniejszego, ale bardzo, bardzo ważnego. Chodzi o pasję. Niektórzy mówią o hobby, niektórzy o zainteresowaniu, inni o zajęciach po pracy. Tak naprawdę – chodzi o to, co nas nakręca, interesuje. Coś, dla czego warto pracować ciężko, by spożytkować pieniądze i pasję rozwijać. Bardzo lubię sporty ekstremalne, ale nie jest to zajęcie, które można codziennie wykonywać. Latem mogę jeszcze pojeździć rowerem po lasach, górach, pojechać na jakąś skałkę wspinaczkową albo wybrać pośród wielu innych rozrywek. Potrzebne jest mi jednak coś, co będę mógł zrobić na co dzień, co pozwoli mi się oderwać, zapomnieć, poczuć się po prostu dobrze w trudnych chwilach. Niektórzy lubią grać w piłkę nożną, inni biegają, czy uprawiają popularny teraz nordic walking. Nie do końca rozumiałem po co właściwie to robią. Teraz już wiem. Wyruszam więc na podróż do środka siebie, w poszukiwaniu swojej pasji :)

sobota, 12 października 2013

Cenię Cię życie, dzięki łasce śmierci.



                Wszyscy coache, trenerzy, filozofowie czy przewodnicy duchowni, każdy mędrzec, naukowiec lub uczony, wszyscy starają się dojść do prawdziwego znaczenia naszego życia. Są jednak osoby, które bez względu na wiek, ich wszystkich biją na głowę swoją życiową mądrością ludzie, którzy stoją twarzą w twarz ze śmiercią, patrząc jej w oczy z wyprostowaną postawą. 

                O tym, że ludzie nie robią w życiu tego, co tak naprawdę chcą, wiedzieli już Budda, Epiktet, czy Nietzsche. Jednak trafiły do mnie tak naprawdę dopiero w momencie, gdy przeczytałem o nich w artykule Bronnie Ware zatytułowanym „Top 5 Regrets of the Dying” – czyli 5 największych żalów śmierci. Przez kilka lat odwiedzała ona ludzi, odesłanych z hospicjów do domu, by tam mogli w spokoju umrzeć. Pytała ich o rzeczy, których w życiu żałują. Słuchała z uwagą, po czym podzieliła się z czytelnikami najczęściej powtarzającymi się wnioskami. 

                „Żałuję, że nie miałem odwagi żyć tak, jak chciałem”. Dla mnie, było to stwierdzenie wręcz abstrakcyjne. Jak to nie żyli tak, jak chcieli? To kto nimi kierował? Przecież cały czas twardo upieram się przy twierdzeniu, że to my kształtujemy własne życie i możemy wszystko, cokolwiek zapragniemy, jeśli tylko będziemy do tego dążyć. Moje wątpliwości jednak zaczęły się pojawiać, gdy przypomniałem sobie o tym, w kontekście chociażby ekonomii. Jednym z podstawowych założeń makroekonomii jest świadomy wybór konsumenta, co już na pierwszych mój Profesor nazwał założeniem co najmniej utopijnym. Rzeczywiście. Skoro w sklepie nie mamy szans wybierania świadomie, dlaczego w codziennych życiowych wyborach nie ma być tak samo? Zacznijmy od wyboru liceum, potem studiów, następnie pracy. Jak dużym naciskom ulegają osoby, które podejmują te wybory, nie mając jeszcze wykształconych odpowiednich mechanizmów obrony przed wpływami najbliższego otoczenia? Są to przecież wybory, które potem kształtują nasze życie! A największy wpływ na ten wybór ma otoczenie, rodzina, gazeta, która wypuściła sondaż „naj” na podstawie własnych opinii. Jak dużo takich wyborów w życiu podejmujemy? Czy naprawdę przekonamy się o tym dopiero chwilę przed śmiercią? 

                Drugim żalem, który zauważyłem już jakiś czas temu jest nieumiejętność pokazywania uczuć. „Żałuję, że bałem się mówić, co czuję”. Większość osób, skojarzy to pewnie z tym, że nie powiedział swojemu szefowi kilku dosadnych słów, które chodziły mu po głowie, albo udawał, że kogoś lubi, tak naprawdę marząc, by zakrztusił się pitym właśnie drinkiem. Nie o to chodzi. Negatywnych uczuć mamy chyba aż nadmiar, wyrażamy złość, krzyczymy na siebie (prędzej czy później), mówimy o tym, jak ktoś nas zawiódł, a ile razy zdarzyło się Wam powiedzieć komuś, że go podziwiacie? Każdy ma przecież kogoś. Do dzisiaj pamiętam jak swojemu wujkowi, którego zawsze podziwiałem powiedziałem, przy okazji życzeń świątecznych: „Zostań taki jaki jesteś. Chciałbym być taki jak Ty i mieć życie, podobne do Twojego”. To był jedyny raz, kiedy widziałem, jak łzy napływają mu do oczu. Dlaczego tak ciężko przechodzi nam przez gardło „jesteś bardzo fajny, lubię Cię”, czy „naprawdę mi tym zaimponowałeś”. Odpowiedź jest tak naprawdę oczywista. Wmawiają nam, że to oznaka słabości, bo przyznajemy się, że ktoś jest od nas lepszy. A przecież to oczywiste. Nikt nie jest najlepszy we wszystkim, więc jeśli rzeczywiście ktoś budzi w nas pozytywne emocje – powiedz o tym! Ciebie to nic nie kosztuje, a komuś może pomóc wyjść z „doła”, dać siłę na cały następny dzień lub też on dzięki temu, powie coś miłego kolejnej osobie, a ta kolejnej… i od nas zacznie się łańcuch pozytywnej energii. A ona zawsze wraca. 

                Pozostawiam Wam to do przemyślenia, bo każdy powinien w tej kwestii spróbować obiektywnie spojrzeć na samego siebie i swoje zachowania, historię. Naprawdę, czasem warto zastanowić się, co zrobilibyśmy dzisiaj, gdyby nie było jutra. Bo przecież może nie być. A we wtorek, przejdziemy do kolejnych żalów. Chyba, że wtorku nie będzie?

wtorek, 8 października 2013

Idealna droga to ta, którą kroczymy i tylko my możemy ocenić to inaczej.

                W dzisiejszych czasach bardzo popularne jest posiadanie wyłączności na życiową prawdę. Wyciągamy błędny wniosek z trochę egoistycznego myślenia, że „to co ja robię jest dobre, najlepsze!” ciągnąc wątek dalej i dodając „więc to co robią inni, jest złe”. Jestem w stanie się zgodzić, że faktycznie każdy z nas obrał jedyną, niepowtarzalną i najlepszą z możliwych dróg, bo kim jestem aby temu zaprzeczyć? Błąd jest tylko w jednym miejscu – dlaczego uważają, że właśnie tak powinni robić wszyscy inni?

                Sama idea upekkha może się wielu osobom nie podobać, budzić skojarzenia z obojętnością, ale dla mnie jest najwyższym dowodem poszanowania drugiej osoby. Bardzo dobrym dowodem na to jest chociażby organizacja „Monar”. Pomaga ona osobom uzależnionym – naprawdę pomaga. Wbrew pozorom, nie oznacza to wcale, że tych ludzi leczy. Nie ma po co wydawać pieniędzy podatników, aby leczyć na siłę ludzi, którzy tego nie chcą. Takim ludziom oferowane są… czyste strzykawki, opieka lekarska, spotkania we wspólnym gronie, które mają zachęcić do zmiany obecnego życia. Dlaczego tak? W myśl bezstronności. Mają prawo wybrać własną drogę i własne życie, nie dostaną pomocy, jeśli będą nią podążać, a jedyne działania kierowane w ich stronę to ograniczenie, a najlepiej zniwelowanie konsekwencji ich wyborów dla reszty społeczeństwa. 

                To dla mnie najlepiej obrazuję ideę upekkha. Musimy rozróżnić bezstronność od obojętności – żal mi tych ludzi, chętnie zmieniłbym ich życie, pomógł, ale… według buddyzmy nazywa się to właśnie bezstronność, według wiary chrześcijańskiej wolna wola, według konstytucji wolność osobista. Oczywiście to wszystko ma swoje granice, jednak to nie my je ustalamy. Mantra dotycząca tej emocji, często zawiera się w słowach „Każda istota ma swoją podróż. Sam jesteś twórcą swego życia”. 

                Jeszcze raz podkreślę, że nie oznacza to, że powinniśmy się ze wszystkim godzić czy też nie przekonywać ludzi do naszych racji, czy sposobu bycia. Powinniśmy jednak szanować ich wybory – także te w relacji rodzice-dziecko. Jeszcze raz wrócę do najbardziej skrajnego, ale chyba najlepiej obrazującego to przykładu narkotyków. Gdy dziecko wpada w taki nałóg, rodzice najczęściej także potrzebują pomocy – stąd liczne terapie także dla rodzin osób uzależnionych. Dlaczego? Bo nie potrafią być bezstronni. Oczywiście, że dalej będą kochali swoje dziecko, ale uświadamiając sobie, że każdy kreuje własne życie i wybiera swoją ścieżkę w życiu sprawia, że zrzucają z siebie ciężar odpowiedzialności za ich wybór. Bez takiego bagażu emocjonalnego dużo łatwiej jest im pomagać swojemu dziecku. Ich emocjonalna relacja, w tym wypadku rodzicielska miłość, tylko wzmacnia się dzięki tej bezstronności – oni siebie nie obwiniają, a dziecko zdaje sobie z czasem sprawę, że rodzice nie zrobią niczego za niego. To nie ich wina, nie ich wybór, nie ich życie. Mogą powiedzieć, ale to on samodzielnie kształtuje swój własny obraz.

                „Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Jeśli wróci – jest Twoje, jeśli nie wróci – nigdy Twoje nie było” – to znane powiedzenie zawiera w sobie także kwintesencję ostatniej już emocji, którą przywołujemy, czyli bezstronności. Pozwala ona na zdystansowanie się emocjonalne, a co za tym idzie, rozważenie stricte logiczne. Brzmi może nieco utopijnie, ale za każdym razem, gdy nam się to uda, robimy kolejny krok w stronę ideału :)