wtorek, 10 grudnia 2013

Ostatni filar świątyni pewności



                Znacie już swoje słabe i mocne strony? Wiecie w jaką stronę iść? Ja wiem. Znam swoje mocne strony i wiem, w którą stronę iść. Najważniejsze, to nie chcieć efektów zbyt szybko. Może to nie będzie jutro, za tydzień, czy nawet rok. Niech to będzie 10 lat, ale czy pogoń za króliczkiem nie jest równie przyjemna co samo jego złapanie? 

                Zawsze jednak sama pogoń jest usłana przeszkodami, a to bardzo irytuje. Czynniki zewnętrzne faktycznie wpływają na różne aspekty naszego życia. Wiele razy jednak spotkałem się z sytuacją, w której była to jedynie wymówka. „Co ja mogę?”, „przecież nie mam na to wpływu” – słyszeliście to? A może sami mówiliście? Jednak 99% takich słów, wypowiadanych jest niezgodnie z prawdą. Poza fundamentalnymi prawami natury, takimi jak umieranie, starzenie się, czy grawitacja, niewiele widziałem sytuacji, w których rzeczywiście nie można było nic zrobić i pozostało liczyć na szczęśliwy los. Poczucie braku wpływu na naszą sytuacje rodzi frustrację, a ta prowadzi na stromą drogę w dół. Co jest gorszego od poczucia beznadziei niezależnej od nas? Dlaczego tak robimy? To nic więcej niż tylko manewr naszej podświadomości, aby zrzucić z siebie odpowiedzialność za wyniki i móc spokojnie nic nie robić, bo to przecież męczy. Takie działanie nie pozwoli nam na zachowanie pewności siebie. Dla mnie przykładem jest tutaj niemiecka bundesliga. Nie jestem wielkim fanem piłki nożnej, ale oglądając niemieckie kluby, z przyjemnością widziało się walkę do ostatniej chwili, wręcz zwiększoną motywację nawet w ostatniej minucie, gdy zespół przegrywał. Przecież mogliby powiedzieć „ten bramkarz jest za dobry”, „przegrywamy aż dwoma bramkami”, ale czy mało było sytuacji, w których w ostatnich minutach sytuacja się dramatycznie odwracała? Jeśli będziemy zrzucać z siebie odpowiedzialność i siedzieć czekając na najgorsze, z pewnością najgorsza opcja się ziści. 

                W tym, aby wierzyć nawet w nikłą szansę i nie poddawać się do końca, może pomóc ostatni filar, a mój ulubiony. Chciałbym teraz abyście przywołali sobie wizję osoby, którą uważacie za bardzo odpowiedzialną i twardo stąpającą po ziemi. Nie wiem, kogo zobaczyliście, ale na pewno była to niezbyt wesoła osoba. Głównie w rodzinie, ale także i trafiałem na takich ludzi wokół mnie, byłem otoczony osobami, które potrafiły do każdej sytuacji dopisać miliard negatywnych scenariuszy. Choćby był to awans w pracy, czy dobra ocena w szkole. „Uważaj, bo może tak naprawdę to oni chcą Cię wykorzystać i zwolnić” albo „Tylko nie popadnij w samozachwyt, bo przestaniesz się uczyć”. Może i jest to dobre podejście. Często tacy ludzie robią karierę w korporacjach, bo potrafią zapobiec wielu problemom, odpowiednio się zabezpieczając na różne negatywne scenariusze. Prawdopodobnie tak właśnie to funkcjonuje, ale jedno mogę powiedzieć na sto procent. Jestem dużo szczęśliwszy niż wszyscy Ci ludzie. Dlaczego? Bo wierzę do końca, a czasem i nawet jak się już ziści najgorszy scenariusz. Ta wiara pcha mnie do dziania, czasem wręcz heroicznego i niemożliwego. Włączam wtedy najwyższe obroty. Z uśmiechem ruszam naprzód, z takim impetem, że nie sposób mnie czasem zatrzymać. Muszę przyznać otwarcie – prawie zawsze się udaje, a tam, gdzie się nie uda, widzę, co mogłem jeszcze zrobić. To uważam za najcenniejsze i nie tylko ja. Wstawiałem już cytat Pana Churchill’a, prawda?

„Sukces to przechodzenie od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu”

                Niby tylko 8, niewiele. Jednak zestawienie tego wszystkiego razem… to nie jest szybki, ani łatwy proces. Efekty jednak są niesamowite. Krytyka przestaje być zła – zaczyna być cenną informacją zwrotną. Jeśli ktoś wytknie Ci wadę – można śmiało powiedzieć „Wiem, ale potrafię za to świetnie …”, lub z pewnym siebie uśmiechem zaprzeczyć, może nawet z nutką ironii: „Chciałbyś.” :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz