Znacie
już swoje słabe i mocne strony? Wiecie w jaką stronę iść? Ja wiem. Znam swoje
mocne strony i wiem, w którą stronę iść. Najważniejsze, to nie chcieć efektów
zbyt szybko. Może to nie będzie jutro, za tydzień, czy nawet rok. Niech to
będzie 10 lat, ale czy pogoń za króliczkiem nie jest równie przyjemna co samo
jego złapanie?
Zawsze jednak
sama pogoń jest usłana przeszkodami, a to bardzo irytuje. Czynniki zewnętrzne
faktycznie wpływają na różne aspekty naszego życia. Wiele razy jednak spotkałem
się z sytuacją, w której była to jedynie wymówka. „Co ja mogę?”, „przecież nie
mam na to wpływu” – słyszeliście to? A może sami mówiliście? Jednak 99% takich
słów, wypowiadanych jest niezgodnie z prawdą. Poza fundamentalnymi prawami
natury, takimi jak umieranie, starzenie się, czy grawitacja, niewiele widziałem
sytuacji, w których rzeczywiście nie można było nic zrobić i pozostało liczyć
na szczęśliwy los. Poczucie braku wpływu na naszą sytuacje rodzi frustrację, a
ta prowadzi na stromą drogę w dół. Co jest gorszego od poczucia beznadziei
niezależnej od nas? Dlaczego tak robimy? To nic więcej niż tylko manewr naszej
podświadomości, aby zrzucić z siebie odpowiedzialność za wyniki i móc spokojnie
nic nie robić, bo to przecież męczy. Takie działanie nie pozwoli nam na
zachowanie pewności siebie. Dla mnie przykładem jest tutaj niemiecka
bundesliga. Nie jestem wielkim fanem piłki nożnej, ale oglądając niemieckie
kluby, z przyjemnością widziało się walkę do ostatniej chwili, wręcz zwiększoną
motywację nawet w ostatniej minucie, gdy zespół przegrywał. Przecież mogliby
powiedzieć „ten bramkarz jest za dobry”, „przegrywamy aż dwoma bramkami”, ale
czy mało było sytuacji, w których w ostatnich minutach sytuacja się
dramatycznie odwracała? Jeśli będziemy zrzucać z siebie odpowiedzialność i
siedzieć czekając na najgorsze, z pewnością najgorsza opcja się ziści.
W tym,
aby wierzyć nawet w nikłą szansę i nie poddawać się do końca, może pomóc
ostatni filar, a mój ulubiony. Chciałbym teraz abyście przywołali sobie wizję
osoby, którą uważacie za bardzo odpowiedzialną i twardo stąpającą po ziemi. Nie
wiem, kogo zobaczyliście, ale na pewno była to niezbyt wesoła osoba. Głównie w
rodzinie, ale także i trafiałem na takich ludzi wokół mnie, byłem otoczony
osobami, które potrafiły do każdej sytuacji dopisać miliard negatywnych
scenariuszy. Choćby był to awans w pracy, czy dobra ocena w szkole. „Uważaj, bo
może tak naprawdę to oni chcą Cię wykorzystać i zwolnić” albo „Tylko nie
popadnij w samozachwyt, bo przestaniesz się uczyć”. Może i jest to dobre podejście.
Często tacy ludzie robią karierę w korporacjach, bo potrafią zapobiec wielu
problemom, odpowiednio się zabezpieczając na różne negatywne scenariusze.
Prawdopodobnie tak właśnie to funkcjonuje, ale jedno mogę powiedzieć na sto
procent. Jestem dużo szczęśliwszy niż wszyscy Ci ludzie. Dlaczego? Bo wierzę do
końca, a czasem i nawet jak się już ziści najgorszy scenariusz. Ta wiara pcha
mnie do dziania, czasem wręcz heroicznego i niemożliwego. Włączam wtedy
najwyższe obroty. Z uśmiechem ruszam naprzód, z takim impetem, że nie sposób
mnie czasem zatrzymać. Muszę przyznać otwarcie – prawie zawsze się udaje, a
tam, gdzie się nie uda, widzę, co mogłem jeszcze zrobić. To uważam za
najcenniejsze i nie tylko ja. Wstawiałem już cytat Pana Churchill’a, prawda?
„Sukces to przechodzenie od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu”
Niby
tylko 8, niewiele. Jednak zestawienie tego wszystkiego razem… to nie jest
szybki, ani łatwy proces. Efekty jednak są niesamowite. Krytyka przestaje być zła
– zaczyna być cenną informacją zwrotną. Jeśli ktoś wytknie Ci wadę – można śmiało
powiedzieć „Wiem, ale potrafię za to świetnie …”, lub z pewnym siebie uśmiechem
zaprzeczyć, może nawet z nutką ironii: „Chciałbyś.” :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz